Podsumowanie roku 2020/ Sentymentalna podróż do fotograficznych korzeni..
Zapraszam Was na krótką wędrówkę po moim ogrodzie w różnych jego stadiach przyrodniczych..
Pamiętam jak jeszcze końcem roku 2018, rozpisywałam propozycje wyjazdów na nadchodzący 2019 rok. Pomysłów w głowie miałam całkiem sporo, planowałam wyjazdy jednodniowe jak i pięciodniowe. Na uwadze miałam miasto Łódź, czy połączenie wycieczek w jedną na trasie Poznań-Toruń-Bydgoszcz. Nie sądziłam jednak, że z planowanych pełnometrażowych propozycji wyjazdowych, uda mi się wziąć udział w epizodycznych dwóch odcinkach. Wówczas moje wielkie plany skończyły się na ostatnim wyjeździe zorganizowanym przez PTTK oddział w Mielcu, a w sumie ta moja obecność trafiła mi się fuksem, bo i byłam w zastępstwie osoby, która wtedy nie mogła pojechać. Kiedy końcem 2019 roku mój organizm powoli się budził do życia, dolegliwości powypadkowe ustępowały, sądziłam, że powoli wstanę na nogi i będę gotowa na kontynuowanie moich zawieszonych w próżni planów podróżniczych. Niestety, nikt nie spodziewał się tego, co wkrótce w połowie marca nastąpiło i trwa po dziś dzień..
Skutki pandemii, która dotarła z dnia na dzień do Polski, nie pozostała Nam, czyli mnie i mojemu partnerowi obojętna. Dość szybko znaleźliśmy się w sytuacji patowej, bez możliwości osiągnięcia kompromisu. Istniało tylko jedno rozwiązanie, aby jak najmniej dotkliwie odczuć finansowe straty.
Po 6-ciu latach wyprowadziliśmy się z Krakowa. Nie było Nas już stać na opłacenie czynszu i rachunków w regularnej cenie. Mój partner stracił pracę w branży hotelarskiej, ja w tamtym momencie pozostawałam bez zarobku. Po dokonaniu kalkulacji już wiedzieliśmy, że tylko jedno rozwiązanie może Nas w miarę uchronić przed pogłębiającymi się skutkami finansowymi. Tym sposobem powróciliśmy do rodzinnej miejscowości.
Kadry wykonane 21 kwietnia
Kadry wykonane 30 kwietnia
Krótka historia miłości dwóch ślimaczków
W czerwcu jeszcze na moment powróciliśmy do Krakowa z nadzieją załapania się na dorywczy zarobek, niestety, bez powodzenia, także domknęliśmy ostatnie sprawunki i finalnie już zjechaliśmy do domu, co równocześnie oznaczało, że na nieokreślony czas rozstaniemy się i będziemy mieszkać oddzielnie.
Bardzo długo nie mogłam przyjąć do świadomości fakt, że pewien czas definitywnie się zakończył. Nie mogłam przez te kilka wiosennych/ wczesnoletnich miesięcy uwierzyć, że jestem w domu rodzinnym. Będąc w Krakowie, miałam przeświadczenie, że nowa brutalna rzeczywistość nie do końca mnie dotyczy, a przynajmniej nie chciałam przyswoić tej myśli. Już wtedy bezrobocie, kompletny brak zajęcia był, lekko mówiąc dobijający, a ja z każdym dniem coraz trudniej odnajdywałam powód, aby wstać z łóżka. W czerwcu już przejawiałam ewidentne symptomy depresji. Doskonale wiedziałam, co się ze mną od środka dzieje, ale nie potrafiłam wydostać się z tej głębokiej studni, a czułam się tylko coraz gorzej. Nie muszę mówić, że powrót do domu wcale nie okazał się ukojeniem i wybawieniem, a bardziej próbą przetrwania.
Kadry wykonane 16 września
Jestem osobą zorganizowaną, a na pewno lubiącą wiedzieć, na czym stoi i co mnie czeka. W tym konkretnym przypadku moja przyszłość stanęła pod jednym wielkim znakiem zapytania. Kolejne dnie zlewały się w jedno, wysokie temperatury wystarczająco zniechęcały do podjęcia aktywności.
Z dnia na dzień, dzięki mojej mamie moja przyszłość zaczęła nieśmiało nabierać kształtów. Razem z chłopakiem podjęliśmy zatrudnienie w firmie produkcyjnej. Pierwsze dni były dla mnie trudne, szybko się męczyłam, a do domu przyjeżdżałam już umordowana. Po tylu miesiącach nierobienia nic nagle zaczęłam wykonywać aktywności na większych obrotach. Kiedy otrzymałam pierwsze wynagrodzenie po przepracowaniu miesiąca, tak naprawdę to nie pieniądze na koncie były wyznacznikiem mojego szczęścia, a sam fakt, że w końcu mam powód, by wstać z łóżka, że godziny się nie dłużą, a ja już nie muszę szukać na siłę zadań. Co więcej, zaczęłam odnajdywać się w pracy. Przedtem nie wyobrażałam sobie pobudek o 5 rano, nie sądziłam, że kiedykolwiek będę pokonywać trasę do pracy dwukołowcem. Dzisiaj rower jest moim głównym środkiem komunikacyjnym i tutaj także należą się podziękowania mojej mamie, dzięki której sprawnie mogę przemieszczać się po mieście (pomijając, że wybór modelu roweru nie był przypadkowy, a wręcz udało się spełnić moje marzenie).
Kadry wykonane 3/16/20 października
W styczniu minie dokładnie pół roku mojej pracy. Dotychczas udało mi się poprawić ogólną kondycję. Szybko przemieszczam się po mieście na rowerze, zresztą, poruszam się nim praktycznie, gdzie się tylko da i oczywiście, oprócz także satysfakcjonującego wynagrodzenia, drugim plusem nowych zmian jest schudnięcie ponad 10 kilogramów i zgubienie kilku cm w talii, w biodrach. Czuję się coraz lepiej w nowej odsłonie. Fajnie jest przymierzać swoje dotychczasowe ubrania i widzieć, że ma się troszkę przestrzeni w pasie! :D
Po dłuższej rozłące i po pokonaniu kilku niezależnych od Nas przeszkód udało Nam się ponownie połączyć siły i wspólnie zamieszkać. Z jednej strony można powiedzieć, że minął szmat czasu, ale z drugiej strony wydaje mi się, że i tak w miarę prędko udało Nam się wstać po tych życiowych perturbacjach.
Momentami przyłapuję się jeszcze na tym, że nie dowierzam w to, co odebrał Nam i co podarował rok 2020. I to wszystko miało miejsce w czasie 12 miesięcy. Definitywne pożegnanie Krakowa, próba odnalezienia się na bezrobociu, walka z innymi wewnętrznymi demonami, podjęcie zatrudnienia, przeprowadzka do nowego mieszkania.
Myślę, że każdemu z Nas rok 2020 dał w kość i odbił się rykoszetem na różne, bardziej, czy mniej dotkliwe sposoby. Nic jednak nie pozostało obojętne, a dzisiaj jedyną stałą pewną jest..niepewność.
Kadry wykonane 26 października:
Rok 2020 był dla wszystkich ogromną próbą przetrwania. Zmusił Nas ludzi do nowego spojrzenia na życie i jego przewartościowania. Rok 2020 będzie kojarzył mi się również z głębszym wejrzeniem w siebie i jeszcze mocniejszym docenieniem tego, co Nas otacza - codzienne drobnostki, gesty, spojrzenia, widoki, rozmowy, słowa. Na wszystko spoglądałam przez pryzmat lupy, która zbliżała się do mych oczu z spowolnionym tempie, aby udało mi się spamiętać i zaskarbić jak najwięcej.
Kadry wykonane w listopadzie
Przez ten rok spontanicznie i sporadycznie sięgałam po swój aparat fotograficzny. Nie sądziłam, że sięgając po raz ostatni po aparat, tak miło się zaskoczę całością moich cyfrowych prac. Jednak w przeciągu tego roku rzadko fotografowałam, na bieżąco nie przeglądałam kadrów, więc tym milej dla oka było na moment cofnąć się wstecz do pierwszych zdjęć budzącej się do życia przyrody, czy obejrzenie kadrów dokładnie tego samego ogrodu, który doświadczał upływu czasu. A przyznaję, potrzebowałam tego. Takiej odskoczni, powrócenia właśnie do korzeni swojej pierwszej prawdziwej i na poważnie pasji. Fotografia bywała dla mnie ucieczką od trosk, ale najbardziej cieszyło mnie to, że mogę na chwilę się wyłączyć, zalogować na tryb pracy przez mały wizjer i poszukiwać detali, zachwycać się nimi a na końcu mieć możliwość ich uwiecznienia za pomocą jednego pstryknięcia migawką.
Zdjęcia wykonane 29 listopada
Ostatnie w tym roku kadry, czyli spotkanie przy wigilijnym stole z Najbliższymi
***
2020, thank you, next
2021, please, be better
(at least a little if possible)
Komentarze
Prześlij komentarz