Tatry Wysokie, po stronie Słowacji (wycieczka: 15-17.02.2019)
Niesamowite jest to, jak czas szybko leci! Właściwie rok temu o tej porze również miałam przyjemność znaleźć się w Tatrach, a wyjazd sam został zorganizowany przez PTTK Mielec. Podobnie w tym roku, również wybrałam się na zimową formę wyjazdową, tyle, że tym razem Nasza baza startowa znajdowała się w miejscowości Murzasichle.
Od razu podam Wam link do miejsca noclegowego, czyli ośrodek "U Ziomka" przy ul. Sądelska 90a
Jeśli chodzi o sam ośrodek, wydaje mi się, że zdecydowanie dedykowany jest większym grupom turystycznym, chociażby wnioskuję to po tym, że w trakcie naszego pobytu zdarzyło się, aby na parkingu stały 3 autokary. Ponadto, sam ośrodek jest nowocześnie urządzony, spełnia podstawowe standardy - począwszy od łazienek w pokojach czy zaaranżowane jest miejsce na wypoczynek oraz salę z możliwością zorganizowania dyskoteki, spotkania lub urządzenia grilla na zewnątrz. Warto również wspomnieć o stołówce oraz bogato zastawionym szwedzkim stole w ramach porannego posiłku. Same obiady były bardzo syte i smaczne, a i przyjemniej się spożywa, kiedy za oknem rozpościerają się piękne góry ;D
Pokój był urządzony schludnie, przytulnie. Był odpowiedni rozmiarem dla trzech kobitek i ten balkonik z widokiem <3 W każdym razie, nie zmarzłyśmy i nie mogłyśmy narzekać na niedogodności, ponieważ mimo innej grupy turystycznej, nie odczuwałyśmy nadto jej obecności.
zdjęcie wykonane [wypożyczone] przez Magdalenę
Pokój był urządzony schludnie, przytulnie. Był odpowiedni rozmiarem dla trzech kobitek i ten balkonik z widokiem <3 W każdym razie, nie zmarzłyśmy i nie mogłyśmy narzekać na niedogodności, ponieważ mimo innej grupy turystycznej, nie odczuwałyśmy nadto jej obecności.
Przyznaję, nie udało mi się uwiecznić na zdjęciu ośrodka, ale nadrobiłam to niesamowitymi kadrami krajobrazowymi z pierwszoplanowymi Tatrami!
Od razu powiem, zarówno porą wieczorową, kiedy zmierzchało oraz o poranku najpiękniej prezentują się majestatyczne góry. Także, prawdę mówiąc, bardzo trudno byłoby mi wybrać, czy przepadam za wschodem czy zachodem Słońca, ponieważ oba te zjawiska są równie zachwycające, oczywiście z górskim udziałem!
Zgodnie z tytułem fotoreportażu, na wyjazd wybrałam się z organizacją turystyczną PTTK oddział w Mielcu, z którym podróżuję od wielu długich lat. Tym razem, podczas wyjazdu towarzyszyła mi oczywiście młodsza siostra Natalia (którą chyba przekonałam do górskich wędrówek ;D) oraz zachęcona harmonogramem wyjazdu, również przyjaciółka Magdalena, dla której to był pierwszy tego rodzaju wyjazd z PTTK. Także, towarzystwo miałam najlepsze! I właściwie, bardzo się cieszę, że w ciągu tych moich podróżniczych lat, udało mi się namówić obie przyjaciółki na wyjazdy z PTTK.
W każdym razie, wyjazd trwał 3 dni. Nie ukrywam, największą dla mnie atrakcją według przedstawionego harmonogramu był wyjazd na Słowację z możliwością przejścia ścieżką w Koronach Drzew w Dolinie Bachledowej. Zdecydowanie ta atrakcja turystyczna mnie zainteresowała oraz ostatecznie przekonała do wyjazdu.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mam osobistych warunków, chociażby związanych z komunikacją autobusową, aby przedostać się na stronę słowacką, tym większa to była dla mnie szansa, aby zobaczyć to miejsce na własne oczy, a nie tylko na zdjęciach u innych osób!
Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mam osobistych warunków, chociażby związanych z komunikacją autobusową, aby przedostać się na stronę słowacką, tym większa to była dla mnie szansa, aby zobaczyć to miejsce na własne oczy, a nie tylko na zdjęciach u innych osób!
Pierwszego dnia zajechaliśmy na stronę słowacką.
Dotarliśmy do Jaworzyny Tatrzańskiej. Nasza wędrówka tego dnia była krótka, spokojna i myślę, że nieco przygotowująca do chociażby niedzielnej dłuższej i trudniejszej (jeśli chodzi o warunki klimatyczne) trasy. W każdym razie, grupą przeszliśmy odcinek wzdłuż Jaworowego Potoku w stronę Doliny Jaworowej.
Krótki przystanek mieliśmy na Gałajdowej Polanie z niesamowitym widokiem na szczyt górski Tatr Bielskich - Murań (1890 m n.p.m.) Powróciliśmy tym samym szlakiem w przeciągu godziny.
Dotarliśmy do Jaworzyny Tatrzańskiej. Nasza wędrówka tego dnia była krótka, spokojna i myślę, że nieco przygotowująca do chociażby niedzielnej dłuższej i trudniejszej (jeśli chodzi o warunki klimatyczne) trasy. W każdym razie, grupą przeszliśmy odcinek wzdłuż Jaworowego Potoku w stronę Doliny Jaworowej.
Krótki przystanek mieliśmy na Gałajdowej Polanie z niesamowitym widokiem na szczyt górski Tatr Bielskich - Murań (1890 m n.p.m.) Powróciliśmy tym samym szlakiem w przeciągu godziny.
Pozostała część dnia była rekreacyjno-integracyjna dla grupy. Każdy spędził ten czas według uznania. My z dziewczynami spędziłyśmy ten czas w pokoju na pogaduchach, lekko żałując, że nasza baza noclegowa nie znajduje się w Zakopanem, ponieważ mogłybyśmy lepiej, a na pewno aktywniej i przyjemniej spędzić ten czas ;)
Drugi dzień.
Ponownie wyjechaliśmy na część Słowacji, konkretnie do wsi Zdziar u podnóża Tatr Bielskich i Magury Spiskiej na słowackim Spiszu. Na miejscu przejechaliśmy się zabudowaną kolejką gondolową (mieszczącą 10 osób) Bachledka Ski & Sun.
Ponownie wyjechaliśmy na część Słowacji, konkretnie do wsi Zdziar u podnóża Tatr Bielskich i Magury Spiskiej na słowackim Spiszu. Na miejscu przejechaliśmy się zabudowaną kolejką gondolową (mieszczącą 10 osób) Bachledka Ski & Sun.
• Jeśli chodzi o cennik przejazdu gondolą w obie strony, jest to koszt 11 Euro.
• Inne atrakcje oferowane przez Bachledka Ski & Sun pod tym linkiem
Następnie przedostaliśmy się do kas, zakupiliśmy bilety i ruszyliśmy drewnianym mostem, liczącym 1234 m. Spacer w Koronach Drzew stanowił dla mnie swoiste nowe doświadczenie, ponieważ jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się wędrować na wysokości 24 m! z możliwością dotknięcia czubka świerku!
Na trasie można było "pokonać" lekkie przeszkody, zdecydowanie dedykowane jako atrakcja dla dzieci.
Na samym końcu można było również podejść na wieżę widokową, która liczyła 32 m wysokości, a z której to podziwiałam widoki na szczyty górskie Tatr, Pienin oraz Zamagurza.
Na samej górze można było również przejść się/ poskakać/ poturlać/ poleżeć, itp. na trampolinie, która od środka zwieńczała całą wieżą widokową.
Początkowo myślałam, że skorzystanie z tej atrakcji będzie dla mnie oczywistością, ale jakże się pomyliłam! Niesamowite emocje wzięły w górę, a był to paraliżujący strach. Kiedy tylko stanęłam na tym gumowym podejście, ogarnęło mnie przerażenie, nie mogłam się ruszyć, a moje nogi nagle zaczęły dygotać. Inni ludzie wokół mnie najpewniej na mnie nie zwracali uwagi, przynajmniej miałam takie wrażenie, a raczej sami chętnie wchodzili na tę trampolinę i wyczyniali różne rzeczy. Dobrze, że siostra wyciągnęła do mnie pomocną dłoń i dzięki niej wyszłam z tej nieprzyjemnej opresji. Jeszcze dłuższą chwilę po zejściu z samej wieży nie mogłam się uspokoić z obezwładniających mnie emocji. Zaskoczyła mnie reakcja mojego organizmu, okazuje się, że nie do końca go jednak znam! Ostatecznie jednak, weszłam po raz drugi na trampolinię, usiadłam na tyłku i mocno przytrzymywałam się rękoma. Jeszcze na moment udało mi się położyć, ale szybko czmychnęłam z tego miejsca. To była niesamowita adrenalina. Czyżbym odkryła w sobie lęk wysokości?;)
Na samym końcu można było również podejść na wieżę widokową, która liczyła 32 m wysokości, a z której to podziwiałam widoki na szczyty górskie Tatr, Pienin oraz Zamagurza.
widoczne Trzy Korony w Pieninach
Na samej górze można było również przejść się/ poskakać/ poturlać/ poleżeć, itp. na trampolinie, która od środka zwieńczała całą wieżą widokową.
Początkowo myślałam, że skorzystanie z tej atrakcji będzie dla mnie oczywistością, ale jakże się pomyliłam! Niesamowite emocje wzięły w górę, a był to paraliżujący strach. Kiedy tylko stanęłam na tym gumowym podejście, ogarnęło mnie przerażenie, nie mogłam się ruszyć, a moje nogi nagle zaczęły dygotać. Inni ludzie wokół mnie najpewniej na mnie nie zwracali uwagi, przynajmniej miałam takie wrażenie, a raczej sami chętnie wchodzili na tę trampolinę i wyczyniali różne rzeczy. Dobrze, że siostra wyciągnęła do mnie pomocną dłoń i dzięki niej wyszłam z tej nieprzyjemnej opresji. Jeszcze dłuższą chwilę po zejściu z samej wieży nie mogłam się uspokoić z obezwładniających mnie emocji. Zaskoczyła mnie reakcja mojego organizmu, okazuje się, że nie do końca go jednak znam! Ostatecznie jednak, weszłam po raz drugi na trampolinię, usiadłam na tyłku i mocno przytrzymywałam się rękoma. Jeszcze na moment udało mi się położyć, ale szybko czmychnęłam z tego miejsca. To była niesamowita adrenalina. Czyżbym odkryła w sobie lęk wysokości?;)
Więcej interesujących i przydatnych informacji odnośnie Chodnik korunami stromov Bachledka, odsyłam tutaj
Po powrocie na ośrodek ze Słowacji, zjedliśmy ciepły posiłek, a po południu była tak zwana różnorodność form spędzenia reszty dnia. Jedni turyści postanowili zatrzymać się w Zakopanym, inni zaś skorzystali z możliwości jeżdżenia na nartach, czy też relaksu w Termach Chochołowskich. My dziewczyny wybrałyśmy się jednak z nieliczną grupką na trasę do Doliny Chochołowskiej. Oczywiście, mieliśmy świadomość, że po godzinie 16 nie wychodzi się na trasę, ale jednak wydawała Nam się to wówczas najlepsza i najbardziej angażująca opcja. Oczywiście, zaraz zmierzchało i pierwszy raz doświadczyłam wieczornego spaceru ścieżką w zupełnej ciemności. Przekonałam się, że to jednak nie na moje nerwy i mimo wszystko, zawsze warto wychodzić na szlak o poranku w sprzyjających warunkach pogodowych. Całe szczęście, że grupką pokonaliśmy niewielki i prosty odcinek trasy..
O "drobnym" nieporozumieniu, jakie później wynikło z tych wielu możliwości spędzenia czasu, pominę delikatną kurtyną milczenia. Swoją drogą, ta sytuacja nie tylko dała mi wiele do myślenia odnośnie działania, ale i odpowiedzialności organizatora wyjazdu, ale przede wszystkim, w kontekście spojrzenia na własne organizowanie podróży...
I podobnie jak dzień wcześniej, już nieco bardziej odczuwając przygodę dnia, spędziłyśmy ten czas na wspólnych rozmowach, odpoczynku, a nawet spałaszowałyśmy pizzę, którą udało Nam się zamówić do ośrodka tak na godzinę 24, co też pierwszy raz zdarzyło mi się na wyjeździe. Co prawda, wcześniej na własną rękę próbowałyśmy zamówić pizzę poprzez osobiste stawienie się w restauracji, niemniej, brak latarni, tajemnicze zakończenie uliczki oraz znajdujący się obok mroczny cmentarz, zdecydowanie Nas zniechęcił i lekko przestraszył przed kontynuowaniem wędrówki do docelowego miejsca. Pomijam, że następnego dnia sprawdziłam, że można było obejść trasę bardziej cywilizowanym odcinkiem drogi, ale tak pierwotnie poprowadziła Nas aplikacja. Jak tu wierzyć!*
* [Drobne sprostowanie. Owe wydarzenie miało miejsce wieczora, ale dnia pierwszego pobytu]
* [Drobne sprostowanie. Owe wydarzenie miało miejsce wieczora, ale dnia pierwszego pobytu]
Trzeci dzień.
Właściwie, nie spodziewałabym się, że to będzie dzień jeszcze większych emocji aniżeli dnia poprzedniego. Poza tym, miałam rację, ale i tak zaskoczyłam się nieco faktem, iż najdłuższy "środek ciężkości" wędrówek górskich został przesunięty na ostatni dzień wyjazdu, co też zwykle wypadało właśnie na środkowy dzień wyjazdu, ale mniejsza..
Właściwie, nie spodziewałabym się, że to będzie dzień jeszcze większych emocji aniżeli dnia poprzedniego. Poza tym, miałam rację, ale i tak zaskoczyłam się nieco faktem, iż najdłuższy "środek ciężkości" wędrówek górskich został przesunięty na ostatni dzień wyjazdu, co też zwykle wypadało właśnie na środkowy dzień wyjazdu, ale mniejsza..
W każdym razie, planowo rozpoczęliśmy spacer wejściem od strony Kir do Doliny Kościeliskiej. Naszym punktem docelowym miało być schronisko na Hali Ornak, ale.. niestety, tak 3/4 trasy było niesamowicie oblodzone, ciężko było podejść, ludzie się ślizgali, przewracali i próbowali różnych metod, aby ruszyć dalej. Swoją drogą, ile razy nie byłam w górach, tak jeszcze tylu "pielgrzymujących" na pyszną szarlotkę do schroniska, jeśli w ogóle, to nie widziałam.
Niestety, zejście z trasy powrotnej nie było już dla mnie przyjemne. Moim błędem było nieodpowiednie przygotowanie. Owszem, miałam założone buty trekkingowe, ale te nie były dostosowane do oblodzenia. Ponadto, na wyjazd zabrałam tylko jeden kij również trekkingowy - przed wyjazdem zabrakło już wolnych funduszy oraz właściwie drugiego kija do kompletu. Wiem, to żadne usprawiedliwienie. Mogłam podobnie jak inni przykucnąć na ścieżce i nieco zjechać w dół, ale ja stwierdziłam jako "dzielna wojowniczka", że bez tego obejdzie się i przejdę w miarę spokojnie. Niestety, w pewnym momencie zabrakło tej stabilności i czułam jak moje spojrzenie na świat zmienia perspektywę. Ostatnim i zarazem pierwszym widokiem po upadku był widok na szczyt górski, którego ujęcie chyba na długo zapamiętam. W momencie lotu zdołałam jedynie i na szczęście ogromne osłonić rękoma swoją głowę. Potem tylko słyszałam trzask, jak tępe rozłupywanie orzecha. Później tylko słyszałam w tle krzyk siostry, która była przerażona i próbowała do mnie podejść. Pierwszą osobą, która błyskawicznie zareagowała była młoda pani przewodniczka, która prowadziła naszą grupę tego dnia. Chwilkę później po zadaniu przez nią pytań, czy wszystko w porządku, sprawdziłam, czy przypadkiem naprawdę nie roztrzaskałam głowy, poleżałam chwilę, po czym w miarę sprawnie stanęłam na nogi.
Niemniej, to już nie była ta sama swobodna i przyjemna wędrówka powrotna. Słońce intensywnie podgrzewało nad głową, stawiałam każdy kolejny krok ostrożnie, niemalże z pieczołowitym wyliczeniem. Do samego końca drogi nie czułam się pewnie..
Prawdę powiedziawszy, to był trudny dla mnie wyjazd pod względem fizycznym oraz emocjonalnym. Akuratnie dzień przed wyjazdem rozpoczęłam terapię antybiotykową, także już na starcie mój organizm był osłabiony i niepewny w funkcjonowaniu. Ten drobny wypadek również nie poprawił i tak mojej średniej sytuacji oraz generalnego komfortu oraz samopoczucia. Ponadto, również nie mogłam narzekać na emocjonalne wrażenia związane z doświadczeniem na trampolinie oraz odczuciami, które mi towarzyszyły w drugi dzień wyjazdu, ale też nie chciałabym ich nadto tutaj głośno rozgrzebywać.
W każdym razie, piękno gór nie tylko po raz kolejny uraczyło mnie i podzieliło się swoją magią, urokiem przyrody, ale również wysłały mi ważną informację o tym, że niezależnie od miejsca, w którym się znajdziemy, natura rządzi się swoimi absolutnymi prawami i nie ma opcji, abym była ponad to i mogła przejść obojętnie wobec tego, co sama narzuca. Człowiek powinien zawsze być skoncentrowany, czujny i odpowiednio na dane warunki zastane być przygotowanym.
Niemniej, po tym wyjeździe również wiem, że zdecydowanie raz kolejny będę próbowała, z pozytywnym rezultatem dotrzeć do wymienionych w harmonogramie miejsc, bo nie ukrywam, pozostałam z lekkim żalem, niedosytem..
PS: Oczywiście, chciałabym złożyć serdeczne podziękowania moim współtowarzyszkom, Magdalenie oraz Natalii podczas tego trzydniowego emocjonalno-górskiego (albo odwrotna kolejność ;D) maratonu. Dzięki Wam zdecydowanie lżej zniosłam moje różne dolegliwości, a na pewno w bardziej wesołej atmosferze! ;*
Do następnego, w góry!
Niestety, zejście z trasy powrotnej nie było już dla mnie przyjemne. Moim błędem było nieodpowiednie przygotowanie. Owszem, miałam założone buty trekkingowe, ale te nie były dostosowane do oblodzenia. Ponadto, na wyjazd zabrałam tylko jeden kij również trekkingowy - przed wyjazdem zabrakło już wolnych funduszy oraz właściwie drugiego kija do kompletu. Wiem, to żadne usprawiedliwienie. Mogłam podobnie jak inni przykucnąć na ścieżce i nieco zjechać w dół, ale ja stwierdziłam jako "dzielna wojowniczka", że bez tego obejdzie się i przejdę w miarę spokojnie. Niestety, w pewnym momencie zabrakło tej stabilności i czułam jak moje spojrzenie na świat zmienia perspektywę. Ostatnim i zarazem pierwszym widokiem po upadku był widok na szczyt górski, którego ujęcie chyba na długo zapamiętam. W momencie lotu zdołałam jedynie i na szczęście ogromne osłonić rękoma swoją głowę. Potem tylko słyszałam trzask, jak tępe rozłupywanie orzecha. Później tylko słyszałam w tle krzyk siostry, która była przerażona i próbowała do mnie podejść. Pierwszą osobą, która błyskawicznie zareagowała była młoda pani przewodniczka, która prowadziła naszą grupę tego dnia. Chwilkę później po zadaniu przez nią pytań, czy wszystko w porządku, sprawdziłam, czy przypadkiem naprawdę nie roztrzaskałam głowy, poleżałam chwilę, po czym w miarę sprawnie stanęłam na nogi.
Niemniej, to już nie była ta sama swobodna i przyjemna wędrówka powrotna. Słońce intensywnie podgrzewało nad głową, stawiałam każdy kolejny krok ostrożnie, niemalże z pieczołowitym wyliczeniem. Do samego końca drogi nie czułam się pewnie..
Prawdę powiedziawszy, to był trudny dla mnie wyjazd pod względem fizycznym oraz emocjonalnym. Akuratnie dzień przed wyjazdem rozpoczęłam terapię antybiotykową, także już na starcie mój organizm był osłabiony i niepewny w funkcjonowaniu. Ten drobny wypadek również nie poprawił i tak mojej średniej sytuacji oraz generalnego komfortu oraz samopoczucia. Ponadto, również nie mogłam narzekać na emocjonalne wrażenia związane z doświadczeniem na trampolinie oraz odczuciami, które mi towarzyszyły w drugi dzień wyjazdu, ale też nie chciałabym ich nadto tutaj głośno rozgrzebywać.
W każdym razie, piękno gór nie tylko po raz kolejny uraczyło mnie i podzieliło się swoją magią, urokiem przyrody, ale również wysłały mi ważną informację o tym, że niezależnie od miejsca, w którym się znajdziemy, natura rządzi się swoimi absolutnymi prawami i nie ma opcji, abym była ponad to i mogła przejść obojętnie wobec tego, co sama narzuca. Człowiek powinien zawsze być skoncentrowany, czujny i odpowiednio na dane warunki zastane być przygotowanym.
Niemniej, po tym wyjeździe również wiem, że zdecydowanie raz kolejny będę próbowała, z pozytywnym rezultatem dotrzeć do wymienionych w harmonogramie miejsc, bo nie ukrywam, pozostałam z lekkim żalem, niedosytem..
PS: Oczywiście, chciałabym złożyć serdeczne podziękowania moim współtowarzyszkom, Magdalenie oraz Natalii podczas tego trzydniowego emocjonalno-górskiego (albo odwrotna kolejność ;D) maratonu. Dzięki Wam zdecydowanie lżej zniosłam moje różne dolegliwości, a na pewno w bardziej wesołej atmosferze! ;*
Do następnego, w góry!
Słowackie Tatry są najlepszym miejscem na snowboard jaki miałem odwiedzić. W tym roku też się tam wybieram, bo kupiłem nową deskę na https://www.snowshop.pl/ i chcę sprawdzić jak się na niej jeździ.
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń