U podnóża Tatr Wysokich - Zakopane (wycieczka 12-14.09.2017)
Kilka dni przed zakończeniem roku kalendarzowego 2016 złożyłam postanowienie o tym, że w dowolnym miesiącu 2017 r. dołożę wszelkich starań, aby zrealizować pomniejsze marzenie o wyjeździe do Zakopanego, w góry, koniecznie przy tej okazji zdobywając Morskie Oko.
Okazało się, że czas tego wyjazdu pisany był nam początkiem Września. Tak naprawdę, gdzieś w ciągu tego roku myślałam o Morskim Oku, jeziorze o wyjątkowej tafli wody porównywalnej do żywego lustra w świecie prawdziwej natury..
W każdym razie, pewnego letniego popołudnia postanowiłam zorientować się, jak działa popularny (na pewno wielu z Was znany portal noclegowy) - booking.com. Dla przykładu wpisałam Warszawę, a później Zakopane. Zaczęłam filtrować interesujące mnie kwestie dotyczące miejsca noclegowego, łącznie z jak najbardziej korzystną ofertą cenową na termin dla obu stron w miarę satysfakcjonujący i .. znalazłam oczekiwaną ofertę! :D Od razu chciałam za-bookować dla Nas miejsce, ale przecież nie mogłam tego zrobić na własną rękę. Musiałam swój niecny plan uzgodnić z Ukochanym. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, mój Mężczyzna wyraził chęci na wyjazd. Uzgodniliśmy szybko i zgodnie możliwy dla Nas termin.. I tak też spokojnie oczekiwaliśmy przeszło miesiąc na wrześniowy czas.
Co prawda, początkiem Września udałam się z Magdaleną w trzydniową podróż do Warszawy (o czym poczytacie we wcześniejszych postach - szukajcie w archiwum 4 wpisów na ten temat), niemniej, moja euforia związana z wyjazdem w góry w zupełności nie była mniej przepełniona dobrymi emocjami. Powiedziałabym, że do każdego wyjazdu psychicznie przygotowywałam się w sposób zindywidualizowany, aby nie oceniać, tym bardziej, że tak naprawdę, nie ma co porównywać; Warszawa to milionowe miasto, Zakopane to klimat górski, a Bieszczady - pewnie kojarzą się z powiedzeniem "Rzucam wszystko i jadę w Bieszczady", co poniekąd w moim przypadku dosłownie okazało się prawdziwym stwierdzeniem...
Okazało się, że czas tego wyjazdu pisany był nam początkiem Września. Tak naprawdę, gdzieś w ciągu tego roku myślałam o Morskim Oku, jeziorze o wyjątkowej tafli wody porównywalnej do żywego lustra w świecie prawdziwej natury..
W każdym razie, pewnego letniego popołudnia postanowiłam zorientować się, jak działa popularny (na pewno wielu z Was znany portal noclegowy) - booking.com. Dla przykładu wpisałam Warszawę, a później Zakopane. Zaczęłam filtrować interesujące mnie kwestie dotyczące miejsca noclegowego, łącznie z jak najbardziej korzystną ofertą cenową na termin dla obu stron w miarę satysfakcjonujący i .. znalazłam oczekiwaną ofertę! :D Od razu chciałam za-bookować dla Nas miejsce, ale przecież nie mogłam tego zrobić na własną rękę. Musiałam swój niecny plan uzgodnić z Ukochanym. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, mój Mężczyzna wyraził chęci na wyjazd. Uzgodniliśmy szybko i zgodnie możliwy dla Nas termin.. I tak też spokojnie oczekiwaliśmy przeszło miesiąc na wrześniowy czas.
Co prawda, początkiem Września udałam się z Magdaleną w trzydniową podróż do Warszawy (o czym poczytacie we wcześniejszych postach - szukajcie w archiwum 4 wpisów na ten temat), niemniej, moja euforia związana z wyjazdem w góry w zupełności nie była mniej przepełniona dobrymi emocjami. Powiedziałabym, że do każdego wyjazdu psychicznie przygotowywałam się w sposób zindywidualizowany, aby nie oceniać, tym bardziej, że tak naprawdę, nie ma co porównywać; Warszawa to milionowe miasto, Zakopane to klimat górski, a Bieszczady - pewnie kojarzą się z powiedzeniem "Rzucam wszystko i jadę w Bieszczady", co poniekąd w moim przypadku dosłownie okazało się prawdziwym stwierdzeniem...
Planowo mieliśmy wyruszyć 12 września o godzinie 8.00 z górnej płyty MDA w Krakowie (firma autobusowa - Szwagropol). Niestety, z powodów osobistych, o których nie będę tutaj mówić, zmuszeni byliśmy przesunąć w czasie wyjazd. Najpierw zaproponowałam godzinę 9, 11, ale ostatecznie, dosłownie na pół gwizdka zdążyliśmy się zapakować na 12.00 do autokaru. Co za emocje, już na początku przygody! :P

○ Przy okazji, mogę Wam polecić firmę Szwagropol, chociażby z tego względu, że za odwołanie rezerwacji również w dniu wyjazdu przysługuje Wam zwrot pieniędzy z 10% potrąceniem. Cena biletu: 18 zł.
○ Jedyny minus - wydawanie Waszego bagażu obowiązuje wyłącznie na przystankach końcowych, co oznacza najpewniej, że kiedy Wasz przystanek znajduje się "gdzieś na trasie", jesteście zmuszeni wtaszczyć bagaż do autobusu :(
Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, sprawnie, bez komplikacji, szybko, do 2 h udało nam się dojechać do Zakopanego. Troszkę zdezorientowani, postanowiliśmy iść za tłumem, to znaczy, nie do końca byliśmy przekonani, czy znajdujemy się we właściwym dla Nas dworcu w Zakopanem. W miarę szybko zorientowaliśmy się, że po mieście kursują dwie miejskie linie autobusowe - 11 oraz 14. Udało nam się wydedukować, w który pojazd mamy wsiąść i tym sposobem skierowaliśmy się do miejsca naszego wypoczynku. Odbiliśmy od przystanku z głównej drogi i ścieżką, z ciężkimi bagażami ruszyliśmy do ośrodka - Hawrań pod Nosalem.

◘ Informacje na temat ośrodka: http://dwhawran.pl/#/witamy
Jeśli chodzi o warunki - dla Nas jak najbardziej odpowiadające. My zarezerwowaliśmy pokój z jednym podwójnym łóżkiem. Łazienka znajdowała się w pokoju. Ogólnie, pokój jasny, przestrzenny, przytulny. Do dyspozycji w sali jadalni znajduje się mikrofalówka, lodówka oraz telewizja (również w pokoju - zwróciła Nasze zainteresowanie, zwłaszcza program "Milionerzy") oraz stół pingpongowy. Poza tym, zostaliśmy miło przyjęci. Nie było problemu z pozostawieniem bagażu po wymeldowaniu się z pokoju. Jesteśmy radzi i skłonni do tego, aby powrócić do tego miejsca, chociażby na wzgląd na bardzo dobre dojście do głównej ulicy (ul. Oswalda Balzera, następnie przez Aleję Przewodników Tatrzańskich) wprost na dojście do głównych górskich szlaków.. Akuratnie też trafiliśmy w czasie, kiedy nie rozpoczął się sezon grzewczy, także troszkę odczuwaliśmy chłód. Całe szczęście, że przed zamarznięciem uratowała nas naprawdę ciepła pościel i dodatkowa warstwa ciepłego, grubego koca :)
• 12 Września
Niestety, pod względem pogodowym, ale również Naszego opóźnionego w czasie przyjazdu, nie do końca to był dla Nas pozytywny dzień. Udało nam się dotrzeć na ośrodek, rozpadało się konkretnie. Była wówczas godzina 15.00, a przed wyjazdem nie udało nam się zbytnio zaopatrzyć w rozbudowany prowiant, dlatego nieco siła wyższa zmusiła nas do opuszczenia pokoju. Z racji ulewy oraz ciemności, która zapadła szybko, nie udało nam się tego dnia wejść na żaden szlak, mimo że takowy w naszej okolicy się znajdował. Nie chcieliśmy ryzykować, a dodatkowo, tablice informacyjne odnośnie grasujących niedźwiedzi w zupełności nas nie zachęciły do samotnej wędrówki ;D Udało nam się jedynie podejść pod Kaplicę Najświętszego Serca Jezusowego na Jaszczurówce ;) Niestety, nie weszliśmy do ośrodka ze względu na odbywającą się mszę świętą.
Pierwszy wieczór w Zakopanem spędziliśmy na spokojnie. Po krótkim rozpoznawczym spacerze, udaliśmy się z powrotem do ośrodka, w którym złapaliśmy oddech po ostatnich godzinach "sensacji", obejrzeliśmy telewizję, czego na co dzień nie uraczymy w Krakowie i oddaliśmy się w ramiona Morfeusza.
• 13 Września
Przeszło tydzień przed wyjazdem, a może i więcej, codziennie przeglądałam stronę z pogodą. Niestety, nawet w dniu wyjazdu byłam przekonana, że nie do końca ta wyprawa będzie dla nas satysfakcjonująca. Dlatego po doświadczeniu pierwszego dnia, nie miałam większych oczekiwań. Zdałam się na los, który bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Ranek był chłodny, ale kiedy po śniadaniu wyruszyliśmy na szlak, temperatura pięknie podskoczyła do góry - sięgała ona w okolicach 17-20 stopni, mogliśmy spokojnie zdjąć z siebie grubsze warstwy.
Przede wszystkim, przyjeżdżając w Tatry zależało mi na tym, aby na każdy dzień rozłożyć różne atrakcje. Chciałam dotrzeć w takie miejsca jak: Giewont, Morskie Oko, Dolina Pięciu Stawów, Hala + Czarny Staw Gąsienicowy, Wodogrzmoty Mickiewicza, Siklawica oraz Kasprowy Wierch.
Jak pewnie domyślacie się, owe miejsca są różnie w górach ulokowane, dlatego też nie podołalibyśmy z dotarciem do każdego miejsca.. Może trzy, dwa, chociaż jedno.. Nasze zamiary rozpoczęliśmy od konkretnych przymiarek na zdobycie szczytu Giewontu.
W następujący sposób wyglądała nasza piesza górska wędrówka: Z ośrodka znajdującego się w dzielnicy Jaszczurówka - Bory weszliśmy na główną ul. Oswalda Balzara, kierując się do skrzyżowania. Na skrzyżowaniu odbiliśmy w lewo, kierując się ul. Karłowicza do głównej Alei Przewodników Tatrzańskich.
Trasa na mapie:
Stąd już tylko prosto kierowaliśmy się do (niedocelowo) kasy na kolejkę linową na Kasprowy Wierch - kierunek Kuźnice. Całe szczęście, że nie stanęliśmy w kolejce. Prawdę mówiąc, sądziłam, że jest to już właściwa kasa biletowa na wstęp do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Kiedy okazało się, że ta kasa w tym miejscu nas nie obowiązuje, odbiliśmy na niebieski szlak bezpośrednio już prowadzący na Giewont. Przez kawałek początkowej trasy widzieliśmy szlak na Kasprowy Wierch, a ponad drzewami co jakiś czas można było dostrzec wagonik kierujący się na szczyt.
Pierwotnie mieliśmy zaplanowane wejście z Kuźnic (1017 m) przez Polanę Kalatówki (1198 m) do Hali Kondratowej (1333 m) w stronę Giewontu. Odcinek tej trasy miał nam zająć lekko ponad godzinę.
Tutaj macie - Na Giewont z Kuźnic uszczegółowioną trasę przejścia na kolejnych odcinkach. Przy okazji, polecam i odsyłam do tej strony odnośnie planowania wybranych tras do właściwych i najpopularniejszych miejsc oraz szczytów górskich (Tatr) w Polsce.
Niestety, Kinga kiedy tylko zobaczyła znajomy napis na tabliczce - wodospad Siklawica, od razu chciała zobaczyć to miejsce, czego niejako później żałowałam. Wcześniej jeszcze, kiedy minęliśmy Pustelnię Św. Brata Alberta, w niedalekim odcinku uiściliśmy opłatę wejścia do Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Cena biletu normalnego to 5 zł, ulgowego - 2, 50 zł. Przyszłościowo, bądźcie przygotowani na taki wydatek. Najlepiej mieć przy sobie drobne, bo płatność kartą może nie przejść :P
W każdym razie, zboczyliśmy nieco z trasy, aby przejść czarnym szlakiem, docelowo do wodospadu Siklawica.
(Nie zdobywaliśmy szczytu): Sarnia Skała (1377 m) - czarny szlak Czerwona Przełęcz (charakterystyczny odcień gleby ze względu na zawarte w niej związki żelaza) - żółty szlak Wodospad Siklawica i powrót przez Polaną Strążyską (1050 m) - Dolina Strążyska /Ścieżka nad Reglami/ - Polana Młyniska (1050 m) - minęliśmy polodowcowy głaz zwany Sfinksem - przeszliśmy Drogą pod Reglami w stronę - Wielka Krokiew wychodząc na skrzyżowanie ul. Bronisława Czecha oraz Józefa Piłsudskiego.
Jak zauważyliście - w opisie trasy nie wspomniałam o zdobyciu Giewontu, co też nie jest pomyłką w zapisie. Będąc już na wylocie z Doliny Strążyskiej, gdzie mieliśmy się skierować na szlak prowadzący na szczyt, Chłopak rozsądnie podpytał turystę o warunki na tej trasie. Przykre, ale czyhający zmierzch oraz godzina 16 nie zapowiadały szczęśliwego i bezpiecznego wędrowania po górach. Musieliśmy zrezygnować z wejścia na szlak prowadzący na szczyt. To nas co najmniej zabolało, bowiem zależało nam na wejściu, a rozpostarta północna ściana Giewontu dobitnie sygnalizowała swoją obecność, niemalże na wyciągnięcie ręki..
Tak wyglądałaby kontynuacja trasy w stronę Giewontu od punktu wyjściowego - Dolina Strążyska:
Po zejściu odczułam ogromne zmęczenie (10h wędrowania) oraz wzmożoną potrzebę toaletową, której uregulowania nie było takowej możliwości w okolicy, dlatego po zrezygnowaniu z błąkania się na siłę i po omacku, postanowiliśmy podejść do Centrum. Koniecznie chciałam zobaczyć Krupówki (tak, o dziwo, jeszcze na to miałam resztki sił!). Jedynie co z lat dziecięcych kojarzyłam z tego miejsca to oszklona restauracja McDonald's oraz Kościół św. Rodziny. Niestety, deszcz nie ustępował, dlatego szybkim krokiem pod osłoną wieczora przemieszczaliśmy się wzdłuż ulicy poszukując miejsca, gdzie moglibyśmy usiąść, zjeść coś dobrego, ale również na miarę naszych portfeli.
Podczas wyjazdu dwukrotnie próbowaliśmy zamówić pierogi jagodowe oraz mięsne w jednym barze, ale niestety, takowych na stanie nie było. Także pierwszego dnia posililiśmy się pizzą w Dominium. W dalszym ciągu uważam, że na razie góruje pod tym względem Pizza Hut. Kwestia gustów i smaków :) Po średnio sytym posileniu się, ledwo człapiąc, udaliśmy na przystanek autobusowy aż na dworzec, ponieważ gdzieś pomiędzy minęliśmy jeden przystanek, także udaliśmy się do tego startowego i szczęśliwie dojechaliśmy do ośrodka. Wspaniałym uczuciem było zdjęcie plecaka, a najbardziej to butów. Odczuwanie bólu w stopach, powstałe pęcherze również od odczuwanego gorąca podczas wędrowania - bezcenne :(
Słodki deser od Wedla (Pijania Czekolady E. Wedel - ul. Krupówki 34), który przynajmniej w moim przypadku, nie przypadł mi do gustu. Ten po lewej:
...
• 14 Września
Ostatni dzień podróży. Postanowiliśmy wspólnie wybrać zdecydowanie lżejszą i przyjemniejszą dla naszych obolałych i opuchniętych stóp wędrówkę, która jak później okazało się, jeszcze bardziej zmogła mnie z sił.
Kierunek trasy - piesze wejście na Gubałówkę (1126 m).
Nie sądziłam, że to wejście dla mnie będzie jeszcze większym wyzwaniem aniżeli wejście w góry dzień wcześniej. Różnica poziomowa między stacją PKL a Gubałówką to 300 m, a dla mnie podejście okazało się wielką torturą, w tym również dla moich obolałych, opuchniętych stóp. Prawdę mówiąc, ledwo dotarłam na samą górę, naprawdę. Zresztą, widok obok przejeżdżającej kolejki linowo-terenowej tylko mnie dobijał. To był niespecjalnie przyjemny widok, kiedy inni już niestrudzeni turyści spoglądali na moją wewnętrzną walkę. Już pod koniec wejścia zatrzymywałam się co chwilę, łapałam psychiczne kryzysy..
Koniec końców, udało mi się wejść na samą górę. Powiedzmy, że orzeźwiające, zimne piwo postawiło mnie na nogi. Zresztą, wyższa temperatura, powyżej 21 stopni była dla Nas jak najbardziej odczuwalna - lato jesienią.
Chwilę odpoczęliśmy, zaczerpnęliśmy powietrza. Najpierw udaliśmy się w stronę masztu radiowo - telewizyjnego, który został postawiony w latach 90 XX w. na miejscu przedwojennej konstrukcji, pamiętającej początki Polskiego Radia. (s.171)
Następnie, przechodząc wzdłuż straganów o różnej tematyce, chociaż najczęściej były to stoiska albo rozrywkowe albo z możliwością posilenia się, udaliśmy się w przeciwległym kierunku.
Minęliśmy drewnianą kapliczkę Matki Boskiej Różańcowej (ufundowaną przez małżeństwo Mariannę i Władysława Bachledów w podzięce za szczęśliwe ocalenie w czasie II WŚ.)
Dalej jeszcze minęliśmy stację narciarską wyciągu krzesełkowego. Stąd w dół prowadzi trasa zjazdowa, która kończy się na Polanie Szymoszkowej.
Docelowo, najpierw minęliśmy tabliczkę z napisem Zakopane. Dalej spacerując Szlakiem Jana Pawła II, skierowaliśmy się czarnym szlakiem na zachód w stronę Butorowego Wierchu (1160 m n.p.m.).
Pomiędzy wierzchołkiem góry a zachodnim krańcem Polany Szymoszkowej, w okolicach ul. Powstańców Śląskich jeździ kolejka linowa krzesełkowa.
Nie do końca wiedząc, gdzie dokładnie się znajdujemy i jaka odległość z ul. Powstania Śląskich dzieli nas do Centrum, postanowiliśmy wrócić tą samą drogą, od której rozpoczęliśmy wspinaczkę. Niemniej, drugie "mniej oficjalne" zejście było równie strome co podejście, ale powiedziałabym, że przyjemniejsze, spokojniejsze ;) Chociaż łydki i palce krzyczały zupełnie coś innego :)
Po szczęśliwym oraz wykańczającym zejściu, udaliśmy się prosto na szybki i niezdrowy posiłek do McDonalda. Dodatkowo wypiliśmy po kawie, po której wypiciu później odczuwałam efekty w autobusie, nieważne ;D Koniec końców, wróciliśmy po bagaże na ośrodek i tym sposobem udaliśmy się w stronę dworca autobusowego, aby zakończyć trzydniową przygodę w Zakopanem. Planowaliśmy wyjechać po godzinie 20, ale tak się złożyło, że spokojnie zdążyliśmy na autobus, który planowo miał być po 19. Fartem, godzinę wcześniej udało nam się powrócić do domu. Bez rezerwacji znalazło się i dla Nas miejsce. Ale to była kwestia tylko szczęścia, które tego dnia nam towarzyszyło ;)
Cóż mogę więcej Wam powiedzieć? Bardzo potrzebowałam tego wyjazdu, w to konkretne miejsce - W Góry. Potrzebowałam nie tylko wyciszyć się, ale zrelaksować, dotlenić się świeżym górskim, wręcz lodowatym i przeszywającym zimnem powietrzem. Myślę, że wyjazd również i dla Chłopaka był odskocznią od rutyny dnia codziennego. Dla nas również było nowością to, że samodzielnie zorganizowaliśmy wyjazd i byliśmy zdani wyłącznie na siebie. Wiemy jedno, do korekty idzie ułożenie spójnego, zdroworozsądkowego, na miarę naszych możliwości tras górskich, z faktycznym uwzględnieniem dotarcia do miejsc, które chcielibyśmy zobaczyć, bo tym razem niestety, ale nie udało się.
W każdym razie, wiosną/ latem/ jesienią, tego jeszcze nie wiemy, choć chcielibyśmy, aby to była wiosna, planujemy wybrać się po raz kolejny w Tatry Wysokie. Chcielibyśmy z powodzeniem zdobyć trasę Kasprowy Wierch - Giewont oraz miejmy nadzieję, że coś ze wcześniejszej listy. Oby się udało.
Dzięki temu wyjazdowi odkryliśmy w sobie chęć zdobywania gór, spacerowania po nich, odpoczywania. No, w końcu jakieś konkretne, wspólne zainteresowanie, bo wcześniej, troszkę gorzej z tym było. Liczę na to, że wciągniemy się i będziemy tylko wzajemnie inspirować się w temacie gór :)
• 12 Września
Niestety, pod względem pogodowym, ale również Naszego opóźnionego w czasie przyjazdu, nie do końca to był dla Nas pozytywny dzień. Udało nam się dotrzeć na ośrodek, rozpadało się konkretnie. Była wówczas godzina 15.00, a przed wyjazdem nie udało nam się zbytnio zaopatrzyć w rozbudowany prowiant, dlatego nieco siła wyższa zmusiła nas do opuszczenia pokoju. Z racji ulewy oraz ciemności, która zapadła szybko, nie udało nam się tego dnia wejść na żaden szlak, mimo że takowy w naszej okolicy się znajdował. Nie chcieliśmy ryzykować, a dodatkowo, tablice informacyjne odnośnie grasujących niedźwiedzi w zupełności nas nie zachęciły do samotnej wędrówki ;D Udało nam się jedynie podejść pod Kaplicę Najświętszego Serca Jezusowego na Jaszczurówce ;) Niestety, nie weszliśmy do ośrodka ze względu na odbywającą się mszę świętą.
"Kaplica została ufundowana przez rodzinę Uznańskich, zaś została zaprojektowana przez Stanisława Witkiewicza. Należy do parafii na Cyrhli i opiekują się nią księża marianie. Kaplica powstała w 1906 r., wybudowano ją z drewna świerkowego bez użycia gwoździ.
Wchodzi się po schodkach na taras otoczony arkadowymi podcieniami. Nad wejściem pod osobnym daszkiem siedzi drewniany Chrystus Frasobliwy.
Ołtarz główny przypomina kształtem góralską chatę; nad nim widnieje wizerunek Chrystusa z obnażonym sercem. Po obydwu stronach mienią się witraże - z prawej Matka Boska Częstochowska z orłem w koronie, godłem Polski, z lewej Matka Boska Ostrobramska z Pogonią, herbem Litwy." - str. 127, wybrane fragmenty, "Przewodnik Pascala - Zakopane i okolice"
Wielka Krokiew
Góralskie Sukiennice - Krupówki
Pierwszy wieczór w Zakopanem spędziliśmy na spokojnie. Po krótkim rozpoznawczym spacerze, udaliśmy się z powrotem do ośrodka, w którym złapaliśmy oddech po ostatnich godzinach "sensacji", obejrzeliśmy telewizję, czego na co dzień nie uraczymy w Krakowie i oddaliśmy się w ramiona Morfeusza.
• 13 Września
Przeszło tydzień przed wyjazdem, a może i więcej, codziennie przeglądałam stronę z pogodą. Niestety, nawet w dniu wyjazdu byłam przekonana, że nie do końca ta wyprawa będzie dla nas satysfakcjonująca. Dlatego po doświadczeniu pierwszego dnia, nie miałam większych oczekiwań. Zdałam się na los, który bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Ranek był chłodny, ale kiedy po śniadaniu wyruszyliśmy na szlak, temperatura pięknie podskoczyła do góry - sięgała ona w okolicach 17-20 stopni, mogliśmy spokojnie zdjąć z siebie grubsze warstwy.
Przede wszystkim, przyjeżdżając w Tatry zależało mi na tym, aby na każdy dzień rozłożyć różne atrakcje. Chciałam dotrzeć w takie miejsca jak: Giewont, Morskie Oko, Dolina Pięciu Stawów, Hala + Czarny Staw Gąsienicowy, Wodogrzmoty Mickiewicza, Siklawica oraz Kasprowy Wierch.
Jak pewnie domyślacie się, owe miejsca są różnie w górach ulokowane, dlatego też nie podołalibyśmy z dotarciem do każdego miejsca.. Może trzy, dwa, chociaż jedno.. Nasze zamiary rozpoczęliśmy od konkretnych przymiarek na zdobycie szczytu Giewontu.
W następujący sposób wyglądała nasza piesza górska wędrówka: Z ośrodka znajdującego się w dzielnicy Jaszczurówka - Bory weszliśmy na główną ul. Oswalda Balzara, kierując się do skrzyżowania. Na skrzyżowaniu odbiliśmy w lewo, kierując się ul. Karłowicza do głównej Alei Przewodników Tatrzańskich.
Centrum Narciarskie Nosal - ul. Oswalda Balzera
Trasa na mapie:
Pomnik Ofiar Zbrodni Hitlerowskiej
przy Alei Przewodników Tatrzańskich w stronę Kuźnic
Stąd już tylko prosto kierowaliśmy się do (niedocelowo) kasy na kolejkę linową na Kasprowy Wierch - kierunek Kuźnice. Całe szczęście, że nie stanęliśmy w kolejce. Prawdę mówiąc, sądziłam, że jest to już właściwa kasa biletowa na wstęp do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Kiedy okazało się, że ta kasa w tym miejscu nas nie obowiązuje, odbiliśmy na niebieski szlak bezpośrednio już prowadzący na Giewont. Przez kawałek początkowej trasy widzieliśmy szlak na Kasprowy Wierch, a ponad drzewami co jakiś czas można było dostrzec wagonik kierujący się na szczyt.
Pierwotnie mieliśmy zaplanowane wejście z Kuźnic (1017 m) przez Polanę Kalatówki (1198 m) do Hali Kondratowej (1333 m) w stronę Giewontu. Odcinek tej trasy miał nam zająć lekko ponad godzinę.
Tutaj macie - Na Giewont z Kuźnic uszczegółowioną trasę przejścia na kolejnych odcinkach. Przy okazji, polecam i odsyłam do tej strony odnośnie planowania wybranych tras do właściwych i najpopularniejszych miejsc oraz szczytów górskich (Tatr) w Polsce.
Niestety, Kinga kiedy tylko zobaczyła znajomy napis na tabliczce - wodospad Siklawica, od razu chciała zobaczyć to miejsce, czego niejako później żałowałam. Wcześniej jeszcze, kiedy minęliśmy Pustelnię Św. Brata Alberta, w niedalekim odcinku uiściliśmy opłatę wejścia do Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Cena biletu normalnego to 5 zł, ulgowego - 2, 50 zł. Przyszłościowo, bądźcie przygotowani na taki wydatek. Najlepiej mieć przy sobie drobne, bo płatność kartą może nie przejść :P
W każdym razie, zboczyliśmy nieco z trasy, aby przejść czarnym szlakiem, docelowo do wodospadu Siklawica.
(Nie zdobywaliśmy szczytu): Sarnia Skała (1377 m) - czarny szlak Czerwona Przełęcz (charakterystyczny odcień gleby ze względu na zawarte w niej związki żelaza) - żółty szlak Wodospad Siklawica i powrót przez Polaną Strążyską (1050 m) - Dolina Strążyska /Ścieżka nad Reglami/ - Polana Młyniska (1050 m) - minęliśmy polodowcowy głaz zwany Sfinksem - przeszliśmy Drogą pod Reglami w stronę - Wielka Krokiew wychodząc na skrzyżowanie ul. Bronisława Czecha oraz Józefa Piłsudskiego.
"Najpopularniejszą z dolin reglowych jest Dolina Strążyska, której nazwa pochodzi od zagrody od dojenia owiec, po góralsku - strągi. Dolina prowadzi bezpośrednio pod północną ścianę Giewontu, ale szlak turystyczny ukrywa się wcześniej, przy Siklawicy - dwupiętrowym wodospadzie o łącznej wysokości 23 m." - str. 237, wybrane fragmenty, "Przewodnik Pascala - Zakopane i okolice"
Wodospad Siklawica
Polana Strążyska w stronę Drogi pod Reglami
Dolina Strążyska - "Sfinks"
Droga pod Reglami - w kierunku Wielka Krokiew
Skocznia Wielka Krokiew
Jak zauważyliście - w opisie trasy nie wspomniałam o zdobyciu Giewontu, co też nie jest pomyłką w zapisie. Będąc już na wylocie z Doliny Strążyskiej, gdzie mieliśmy się skierować na szlak prowadzący na szczyt, Chłopak rozsądnie podpytał turystę o warunki na tej trasie. Przykre, ale czyhający zmierzch oraz godzina 16 nie zapowiadały szczęśliwego i bezpiecznego wędrowania po górach. Musieliśmy zrezygnować z wejścia na szlak prowadzący na szczyt. To nas co najmniej zabolało, bowiem zależało nam na wejściu, a rozpostarta północna ściana Giewontu dobitnie sygnalizowała swoją obecność, niemalże na wyciągnięcie ręki..
Tak wyglądałaby kontynuacja trasy w stronę Giewontu od punktu wyjściowego - Dolina Strążyska:
Po zejściu odczułam ogromne zmęczenie (10h wędrowania) oraz wzmożoną potrzebę toaletową, której uregulowania nie było takowej możliwości w okolicy, dlatego po zrezygnowaniu z błąkania się na siłę i po omacku, postanowiliśmy podejść do Centrum. Koniecznie chciałam zobaczyć Krupówki (tak, o dziwo, jeszcze na to miałam resztki sił!). Jedynie co z lat dziecięcych kojarzyłam z tego miejsca to oszklona restauracja McDonald's oraz Kościół św. Rodziny. Niestety, deszcz nie ustępował, dlatego szybkim krokiem pod osłoną wieczora przemieszczaliśmy się wzdłuż ulicy poszukując miejsca, gdzie moglibyśmy usiąść, zjeść coś dobrego, ale również na miarę naszych portfeli.
Podczas wyjazdu dwukrotnie próbowaliśmy zamówić pierogi jagodowe oraz mięsne w jednym barze, ale niestety, takowych na stanie nie było. Także pierwszego dnia posililiśmy się pizzą w Dominium. W dalszym ciągu uważam, że na razie góruje pod tym względem Pizza Hut. Kwestia gustów i smaków :) Po średnio sytym posileniu się, ledwo człapiąc, udaliśmy na przystanek autobusowy aż na dworzec, ponieważ gdzieś pomiędzy minęliśmy jeden przystanek, także udaliśmy się do tego startowego i szczęśliwie dojechaliśmy do ośrodka. Wspaniałym uczuciem było zdjęcie plecaka, a najbardziej to butów. Odczuwanie bólu w stopach, powstałe pęcherze również od odczuwanego gorąca podczas wędrowania - bezcenne :(
Słodki deser od Wedla (Pijania Czekolady E. Wedel - ul. Krupówki 34), który przynajmniej w moim przypadku, nie przypadł mi do gustu. Ten po lewej:
...
• 14 Września
Ostatni dzień podróży. Postanowiliśmy wspólnie wybrać zdecydowanie lżejszą i przyjemniejszą dla naszych obolałych i opuchniętych stóp wędrówkę, która jak później okazało się, jeszcze bardziej zmogła mnie z sił.
Kierunek trasy - piesze wejście na Gubałówkę (1126 m).
Pomnik Chałubińskiego
Krupówki - w stronę PKL Gubałówka
Krupówki - w stronę w ul. Hr. Władysława Zamoyskiego
PKL Gubałówka - kolejka linowo - terenowa
Nie sądziłam, że to wejście dla mnie będzie jeszcze większym wyzwaniem aniżeli wejście w góry dzień wcześniej. Różnica poziomowa między stacją PKL a Gubałówką to 300 m, a dla mnie podejście okazało się wielką torturą, w tym również dla moich obolałych, opuchniętych stóp. Prawdę mówiąc, ledwo dotarłam na samą górę, naprawdę. Zresztą, widok obok przejeżdżającej kolejki linowo-terenowej tylko mnie dobijał. To był niespecjalnie przyjemny widok, kiedy inni już niestrudzeni turyści spoglądali na moją wewnętrzną walkę. Już pod koniec wejścia zatrzymywałam się co chwilę, łapałam psychiczne kryzysy..
Odpoczynek - zorientowanie się w terenie :D
Koniec końców, udało mi się wejść na samą górę. Powiedzmy, że orzeźwiające, zimne piwo postawiło mnie na nogi. Zresztą, wyższa temperatura, powyżej 21 stopni była dla Nas jak najbardziej odczuwalna - lato jesienią.
Chwilę odpoczęliśmy, zaczerpnęliśmy powietrza. Najpierw udaliśmy się w stronę masztu radiowo - telewizyjnego, który został postawiony w latach 90 XX w. na miejscu przedwojennej konstrukcji, pamiętającej początki Polskiego Radia. (s.171)
Następnie, przechodząc wzdłuż straganów o różnej tematyce, chociaż najczęściej były to stoiska albo rozrywkowe albo z możliwością posilenia się, udaliśmy się w przeciwległym kierunku.
Minęliśmy drewnianą kapliczkę Matki Boskiej Różańcowej (ufundowaną przez małżeństwo Mariannę i Władysława Bachledów w podzięce za szczęśliwe ocalenie w czasie II WŚ.)
Dalej jeszcze minęliśmy stację narciarską wyciągu krzesełkowego. Stąd w dół prowadzi trasa zjazdowa, która kończy się na Polanie Szymoszkowej.
Docelowo, najpierw minęliśmy tabliczkę z napisem Zakopane. Dalej spacerując Szlakiem Jana Pawła II, skierowaliśmy się czarnym szlakiem na zachód w stronę Butorowego Wierchu (1160 m n.p.m.).
Pomiędzy wierzchołkiem góry a zachodnim krańcem Polany Szymoszkowej, w okolicach ul. Powstańców Śląskich jeździ kolejka linowa krzesełkowa.
Nie do końca wiedząc, gdzie dokładnie się znajdujemy i jaka odległość z ul. Powstania Śląskich dzieli nas do Centrum, postanowiliśmy wrócić tą samą drogą, od której rozpoczęliśmy wspinaczkę. Niemniej, drugie "mniej oficjalne" zejście było równie strome co podejście, ale powiedziałabym, że przyjemniejsze, spokojniejsze ;) Chociaż łydki i palce krzyczały zupełnie coś innego :)
zabłąkany osiołek w górach :)
Po szczęśliwym oraz wykańczającym zejściu, udaliśmy się prosto na szybki i niezdrowy posiłek do McDonalda. Dodatkowo wypiliśmy po kawie, po której wypiciu później odczuwałam efekty w autobusie, nieważne ;D Koniec końców, wróciliśmy po bagaże na ośrodek i tym sposobem udaliśmy się w stronę dworca autobusowego, aby zakończyć trzydniową przygodę w Zakopanem. Planowaliśmy wyjechać po godzinie 20, ale tak się złożyło, że spokojnie zdążyliśmy na autobus, który planowo miał być po 19. Fartem, godzinę wcześniej udało nam się powrócić do domu. Bez rezerwacji znalazło się i dla Nas miejsce. Ale to była kwestia tylko szczęścia, które tego dnia nam towarzyszyło ;)
Cóż mogę więcej Wam powiedzieć? Bardzo potrzebowałam tego wyjazdu, w to konkretne miejsce - W Góry. Potrzebowałam nie tylko wyciszyć się, ale zrelaksować, dotlenić się świeżym górskim, wręcz lodowatym i przeszywającym zimnem powietrzem. Myślę, że wyjazd również i dla Chłopaka był odskocznią od rutyny dnia codziennego. Dla nas również było nowością to, że samodzielnie zorganizowaliśmy wyjazd i byliśmy zdani wyłącznie na siebie. Wiemy jedno, do korekty idzie ułożenie spójnego, zdroworozsądkowego, na miarę naszych możliwości tras górskich, z faktycznym uwzględnieniem dotarcia do miejsc, które chcielibyśmy zobaczyć, bo tym razem niestety, ale nie udało się.
W każdym razie, wiosną/ latem/ jesienią, tego jeszcze nie wiemy, choć chcielibyśmy, aby to była wiosna, planujemy wybrać się po raz kolejny w Tatry Wysokie. Chcielibyśmy z powodzeniem zdobyć trasę Kasprowy Wierch - Giewont oraz miejmy nadzieję, że coś ze wcześniejszej listy. Oby się udało.
Dzięki temu wyjazdowi odkryliśmy w sobie chęć zdobywania gór, spacerowania po nich, odpoczywania. No, w końcu jakieś konkretne, wspólne zainteresowanie, bo wcześniej, troszkę gorzej z tym było. Liczę na to, że wciągniemy się i będziemy tylko wzajemnie inspirować się w temacie gór :)