Wycieczka do Lwowa (wyjazd:18-20.05.2018)
Pierwszy raz we Lwowie byłam w 2004 roku, więc jeśli dobrze kalkuluję miałam 9 lat, wówczas byłam już po Komunii Świętej. I chociaż tak naprawdę moja długotrwała pamięć zaczęła działać na najwyższych obrotach nieco później, z tamtego okresu spamiętałam pojedyncze kadry z tego miasta. W mojej pamięci na pewno zapisała się Opera Lwowska reprezentująca architekturę w eklektycznym stylu. Później potrafię przywołać pchli targ z mnóstwem staroci, rękodzieła, obrazy, biżuterię (na którym mama nie potrafiła opędzić się od zakupów regionalnych cudeniek), a na końcu Hotel Lviv przed generalnym remontem. To by było na tyle..
Powracam, więc do Lwowa po równych 14 latach (również wtedy byłam w maju). Zupełnie nie kojarzyłam wokół otaczającej mnie struktury miasta, nie zwracałam na nią uwagę, bo w sumie, czym mogłam być pochłonięta będąc małym dzieckiem? Tego absolutnie nie wiem, ale przecież wtedy jeszcze nie miałam telefonu komórkowego. Niesamowite, dzisiaj jest to zupełnie nie do pomyślenia, a jednak! ;)
Prawdę mówiąc, mam totalnie mieszane uczucia co do zwiedzonego miasta. Towarzyszy mi niedosyt 'nie-zobaczenia' wszystkiego, to na pewno. Zresztą, nie było to możliwe ze względu na ograniczenia czasowe (byliśmy tylko 3 dni) oraz na pogodę, która niekoniecznie była korzystna na takowe spacerowanie, zwłaszcza przez pierwsze dwa dni, kiedy było duszno, ciężkie i ciemne chmury zwisały nad miastem, co jakiś czas kropił deszcz.. Na pewno też nie byłabym w stanie przejść przez całe miasto, które skrywa w sobie tylko zakamarków, tajemniczych zaułków, oczywiście historii, ale na swój sposób i magii..
Nie potrafię ocenić tej wyprawy tak obiektywnie i bezemocjonalnie, ponieważ to właśnie naruszenie spokoju i ładu w mojej psychice z ostatniego miesiąca, ale także niestety, bieżących w tamtych dniach 'rodzinnych akcji' (czyt. tak naprawdę to chodzi o jedną osobę) przyczyniło się do tego, że nie do końca naczerpałam się energii tego miasta. Nie zaangażowałam się w zwiedzanie oraz rozglądanie wokół tak jakbym chciała i zwykłam to czynić..
Jedynym plusem przyjętej przeze mnie takiej postawy jest to, że mogłam na spokojnie przemieszczać się i po swojemu kadrować otaczającą mnie rzeczywistość. Podczas, więc tego wyjazdu spacerowałam na samym końcu grupy z aparatem i telefonem na przemian w ręce. Czekałam cierpliwie, aż osoby oraz inni turyści w mieście porobią na własny użytek zdjęcia, w tym selfie i kiedy już skończyli, mogłam swobodnie działać. Tak naprawdę, pierwszy raz od dawna mogłam przyjrzeć się temu, jak osoby w wieku produkcyjnym, po prostu dorośli 50+ wykonują swoimi smartfonami zdjęcia i robili to w sposób intuicyjny i niezwykle sprawny.. W sumie, nie odbiegałam od nich specjalnie, a przecież jeszcze do kilku lat wstecz to tylko ja tak śmigałam ze swoimi aparatami ;)
Także.. Pierwszy raz mój fotoreportaż jest pozbawiony informacji odnośnie danego miejsca. Jedynie pozostawię nazwę obiektu wraz z ewentualnym komentarzem od siebie, jeśli jakaś myśl, czy emocja towarzyszyła mi w trakcie przebywania w danym miejscu :)
Dzień I
Brutalna pobudka o 4. Są ludzie, którzy powiedzą, że to jest bardzo wczesny ranek, ja zaś zdecydowanie należę do tej części, która opowiada, że to jednak jest środek nocy, może z wyjątkiem letniej pory, kiedy już w okolicach 5 rano wstaje Słońce. W każdym razie, zaskakująco mając w sobie pozytywną energię wraz z rodziną, czyli towarzyszącą mi mamą, siostrą oraz wujkiem ruszyliśmy na przystanek w oczekiwaniu na autobus.
Tak wiele "pierwszych razów" przewinie się przez ten reportaż, jak zdążyłam zauważyć podczas jego redagowania ;)
Owy wyjazd był pierwszy raz zorganizowany przez osobę, która wstąpiła do zarządu (p.J. Hyjek) a nie jest równocześnie ani prezesem ani zastępcą. Inaczej, osoby, które weszły do zarządu zobowiązane są do przygotowania chociaż jednego wypadu przypadającego na rok, co wcześniej w zdecydowanej mierze było dokonywane przez samego prezesa lub osobami go wspomagającymi, a tak chociażby wynika z mojej obserwacji.
Mielecki oddział PTTK, (tak mi się przynajmniej wydaje), ale pierwszy raz skorzystał z usług profesjonalnej firmy transportowej ESKA - której biuro mieści się przy ul. Kazimierza Pułaskiego 2a w rodzinnym Mielcu.
=> https://www.facebook.com/Eska-Biuro-Turystyczne-742329125877797/
- Podsumowując całościową pracę organizatora tej wycieczki, jestem jak najbardziej zadowolona, począwszy od dużego, pięcio-gwiazdkowego, przestrzennego autokaru z wygodnymi siedzeniami, a co ważne w tym letnim okresie, klimatyzowanego, z możliwością wypicia również ciepłego napoju - kawy lub herbaty.

- Po drugie, organizator zadbał o wysoki komfort noclegu wraz z jego bardzo dogodną lokalizacją do później zwiedzanych miejsc - centrum miasta. Poza tym, sama pierwszy raz i ja miałam okazję nocować w nowocześnie urządzonym i wystrojonym hotelu, w tym przypadku Hotel Lviv, który po moim ostatnim przyjeździe do miasta został totalnie odnowiony, odświeżony. Zupełnie nie ma podobieństwa do obrazów tego miejsca, które zostały zapisane w mojej pamięci przed laty.
Warto dodać, że mimo takiego luksusu, który przynajmniej ja odczułam (wcześniej w takim standardzie nie nocowałam, a w ogóle to najrzadziej w formie hotelowej), ceny za nocleg są bardzo korzystne, najmniejsza to poniżej 100 zł za osobę, największa zaś to 430 zł - wiadomo, w zależności od sezonu, opcji noclegowej (ilość osób w pokoju) oraz opcji bez lub z śniadaniem.
Więcej informacji wraz z cennikiem pokojowym, znajdziecie pod tym linkiem:
- Ciekawostką, ale też istotną informacją jest to, że przy zameldowaniu się, przy recepcji otrzymuje się kartoniki. Początkowo sądziłam, że jest to informacja odnośnie hotelu i jego danych kontaktowych, ale cóż, nieznajomość języka również szkodzi ;( Były to kartoniki, które upoważniały do wejścia na salę restauracyjną, bo bez nich takowe wejście byłoby niemożliwe, także podczas pobytu, jeśli wcześniej zarezerwujecie opcję z posiłkiem, pamiętajcie o tym, aby nie wyrzucać tych kartoników.
- Po trzecie, organizator wielokrotnie podkreślał i przypominał w jakie miejsca następnie się udamy wraz ze wskazaniem miejsca zbiórki oraz godziną. Ponadto, pozostawił swój numer kontaktowy i mimo że rozmowy telefoniczne są bardzo drogie, był gotowy oraz otwarty na takowy kontakt oraz pomoc. Po czwarte, w sytuacjach lekko kryzysowych, organizator potrafił wyjść z nich obronną ręką, na tyle że nie odczuwało się dyskomfortu i stresu w tej sytuacji.
Naprawdę, w pełnej całości jestem pełna podziwu wobec pracy organizatora pana Janka oraz serca, jakie włożył w całe przedsięwzięcie. Od początku do końca było wszystko przemyślane, po prostu dobrze zrobione i super sprawdziło się to w praktyce, dzięki czemu, co bardzo jest to dla mnie ważne, pod względem organizacyjnym, mogłam odczuwać spokój, nie przejmując się niczym poza punktualnym stawieniem się w dane miejsce. Samo zwiedzanie, oprowadzanie przez przewodniczkę nie było stresowe oraz obciążające, ponieważ w gotowości był kierowca autokaru do przemieszczania się na większych odległościach w mieście, a same spacery z wyjątkiem tradycyjnego grupowego chodu, były całkiem przyjemne i mogłam spokojnie fotografować ;)
Pierwszego dnia udało nam się zobaczyć i zaglądnąć do:
Ratusz (w stylu klasycystycznym) na Rynku Lwowskim
Kaplica Boimów (manierystyczna kaplica grobowa)
Muzeum Historyczne (dawniej im. Lubomirskich): dziedziniec kamienicy Królewskiej
wieczorny spektakl w Operze Lwowskiej (obejrzane dwa: "Szeherezada" oraz "Carmen")
a poniżej przedstawiam Wam trasę obejścia tego dnia według kolejności obejrzanych miejsc:
Dzień 2
Prawdę mówiąc, zwiedzanie tego dnia w większej mierze było związane i poświęcone tematyce religijnej. Sami zobaczycie po miejscach, w których się pojawiliśmy:
Archikatedralny Sobór św. Jura
Pomnik metropolity Andrija Szeptyckiego
Cmentarz Obrońców Lwowa, czyli Cmentarz Orląt Lwowskich
Cmentarz Łyczakowski
Muzeum Piwowarstwa
siostra z mamą przed wejściem do Muzeum Piwowarstwa :)
I poniżej mapka z trasą przejścia w drugim dniu:
Piwa w moim odczuciu lekkie w posmaku, delikatne, nie intensywne, także nawet kobieta, która podobnie jak ja, lubuje się jedynie w owocowych smakach, mogłaby się pokusić o kilka łyków ;)
Ten dzień był symboliczny, ale jakże ważny dla mojej rodziny. Po przerwie w zwiedzaniu wraz z rodziną postanowiliśmy nieco inaczej zagospodarować ten czas. Kiedy grupa później spotkała się na kontynuowaniu zwiedzania dzielnicy żydowskiej miasta, my zrobiliśmy drobne zakupki na pchlim targu - tak, mama totalnie nie potrafiła ponieść się pokusie zagarnięcia jakieś staroci.. W każdym razie, chwilę później podeszliśmy na postój taksówek i wybraliśmy kurs na ul. Konduktorską 37, gdzie..
jak się okazuje, do tej pory stoi dom rodzinny mojej babci Ewy, która wprost przez tyle lat marzyła, aby raz jeszcze ujrzeć bliskie jej cztery ściany, w których dorastała, miała poczucie bezpieczeństwa do czasu, kiedy jej rodzina musiała przymusowo opuścić miasto..
Wyobraźcie sobie, że babcia do tej pory z wielkim wzruszeniem w sercu przywołuje obrazy swojego dzieciństwa i wojny z tamtego czasu. Przez wiele lat, od 2004 roku (w tej wycieczce również i babcia uczestniczyła) marzyła, aby raz jeszcze zobaczyć na własne oczy Lwów, ale czekała długo.. a zdrowie już nie to. Dlatego nie będę ukrywała, myślę, że i po części zgodzi się moja rodzina, że ten wyjazd, nasza obecność we Lwowie, pojawienie się przed domem rodzinnym.. było aktem miłości i pamięci dla Babci. W Jej imieniu, z pomocą naszych oczu i aparatów przywołaliśmy Jej te krótkie, ulotne, ale tak bardzo cenne chwile..
Gdybyście tylko zobaczyli wyraz zaskoczenia, niesamowitego wzruszenia, kiedy przywróciliśmy, niejako odtworzyliśmy na nowo znaną jej powieść, cofając się o kilkadziesiąt dobrych lat.. przez moment była 12-letnią dziewczyną, która tak bardzo związała się i kochała miasto Lwów. Bo nie ma nic gorszego, aniżeli przymusowe wygnanie z miejsca, z którym wiązało się tyle nadziei i biło dla niego i w nim mocno serce..
Co rzadko się zdarza, ale jednak.. porą wieczorową udało mi się w końcu odpocząć w zaciszu hotelowego pokoju. Miałam już tak bardzo odparzone nogi, nie miałam siły ani ochoty na wieczorne zwiedzanie. Domyślam się, że aura na zewnątrz zdecydowanie by mnie zauroczyła, no, miałam lekkie wyrzuty sumienia w związku z tym, nie ukrywam ;D
Niestety, ale bariera językowa również okazała się sporym problemem na miejscu, o czym przekonałyśmy się z rodziną, kiedy w ramach kolacji chciałyśmy kupić coś ciepłego na ruszt. Podobnie z wyborem wody do picia, jak rozróżnić gazowaną od niegazowanej. Okazało się to dla nas sporym wyzwaniem, ponieważ bardzo trudno było o chociażby menu w języku angielskim, a w przypadku dodatkowych pytań odnośnie zamówienia, język polski ani migi nie pomogły. Dobrze, że przemykały obok nas osoby, które potrafiły i co nieco rozumiały zarówno po polsku jak i angielsku ;)
Dzień 3
Ostatni dzień wyjazdu. Ostatnie przejścia ulicami, podziwiając z zewnątrz obiekty..
pomnik Tarasa Szewczenki
Pałac Potockich
Uniwersytet im. Ivana Franka
i szybki, niemalże na wdechu posiłek w Puzaha Chata - czy tanio, trudno mi powiedzieć, ponieważ to mama odpowiadała za wszelkie finansowe sprawunki podczas wyjazdu, ale na pewno sycące i smaczne posiłki. Zresztą, przyjemnie się wcina jedzonko, kiedy i otoczenie jest czyste, nowocześnie i stylowo urządzone ;D
A później ponad 4 godzinne stanie na granicy w stronę polskiej i prześwietlanie każdego z osobna.. Męczący powrót, pełen niestety wzburzonych emocji, ale i pozytywny zjazd do Mielca..
Pierwsze wrażenienie: "Lwów mnie nie kupił". Nie spodobał mi się. Ludzie nie patrzący pod nogi, nie ustępujący miejsca, wręcz wchodzący na siebie. Taksówkarze oraz samochody nie przestrzegają przepisów, jeżdżą na zasadzie, kto pierwszy przyłączy się do ruchu. Poczułam się przytłoczona atmosferą, która gęstniała. I jeszcze inne przemieszczające się wokół wycieczki, szybkie tempo.. Mama odpowiedziała mi, że może uważam, że to miasto jest biedne, zaniedbane? Owszem, przez wiele lat nic się nie zmieniło. Miasto jest ubogie, ludzi nie stać na to, aby odnowić i natchnąć duchem dawne piękno w stare, zniszczone budynki. Ale to nie to.. dopiero nieco wieczorem zmieniłam zdanie. Wydaje mi się, że gdybym sama mogła spacerować ulicami tego miasta i gdybym cokolwiek rozumiała w języku ukraińskim, myślę, że czułabym się swobodniej, lepiej, a nie tak zupełnie obco. Niemniej, nie przekreślam w żaden sposób ani tego miasta ani tej wycieczki przez względy, o których wspominam powyżej. Nie do końca poczułam tę chemię tak jak w przypadku innych miejsc, w których byłam ;) Lwów, wybacz mi to ;P
Z każdym kolejnym wyjazdem przekonuję się, że:
a) zdecydowanie wolę wycieczki, które zorganizuję sama i jestem w stanie zobaczyć stricte to, co mnie interesuje nie zahaczając o miejsca, które nie są w żadnym razie obiektami moich zainteresowań (zwłaszcza te o charakterze historycznym oraz sakralnym),
b) wyjazdy poświęcone zwiedzaniu miasta mnie męczą i przytłaczają, zwłaszcza kiedy jest ze mną grupa, która ma różne preferencje, opinie, tempo spacerowania, również fotografowania - nie mam tej swobody i własnego budowania czasu w przestrzeni,
c) uzależnienie i pełne podporządkowanie od organizatora, przewodnika, grupy, nawet rodziny w pełnym znaczeniu tego słowa, w tym emocje innych udzielają się również i mnie..
Mam świadomość, że ten wyjazd nie został przeze mnie najlepiej przeżyty. Przede wszystkim, przyjechałam w rozsypce emocjonalnej, która już mi towarzyszyła od ponad miesiąca, także nawet nie odczułam ulgi po zmianie miejsca pobytu, bo przecież wciąż emocje ciągnęły się za mną. Po drugie, zachowanie mojego wujka przeszło wszelkie moralne granice - brak odpowiedzialności, nieodpowiednie zachowanie i pełne podporządkowanie się nałogowi, które dyktowało o postawie, zachowaniu również względem innych wycieczkowiczów - kulminacja negatywnych emocji wezbrała się tuż przed granicą, kiedy trzeba było mieć wyliczoną ilość produktów zakupionych we Lwowie a do przewiezienia przez granicę Polską..
Tak dawno i tak bardzo nie odczuwałam wstydu, zażenowania i złości z powodu osoby w mojej rodzinie. Jak mama stwierdziła i nie omieszkam zaprzeczyć, ale z siostrą zachowałyśmy się o wiele bardziej dojrzale i odpowiedzialnie. Nie spóźniałyśmy się na posiłki ani na miejsca zbiórek. Nie odstępowałyśmy od grupy, żeby na chwilę uspokoić nerwy związane z podtrzymaniem swojego nałogu. Psychicznie wykończyła mnie ta wycieczka, naprawdę. Nie odpoczęłam pod tym względem absolutnie. Już nawet obolałe stopy tak bardzo nie dały mi o sobie znać.. i wtedy zatęskniłam po raz kolejny za wyprawami w świat natury.. w stronę polskich gór.
O Lwowie piszą również dwie blogerki, które czytuję, czyli Ania: restauracja Baczewski, śniadania,
lista wartych rzeczy do zakupienia na Ukrainie, opcja transportu do Lwowa
oraz Marta:
na co zwrócić uwagę przyjeżdżając do Lwowa
do następnego wyjazdu!
Komentarze
Prześlij komentarz